Bł. Natalia Tułasiewiczówna - młoda sodaliska
Bogactwo inspiracji irozmaite szkoły duchowości. Zacznijmy od fundamentu sodalicyjnego. Droga Sodalicji Mariańskiej, jak wskazuje nazwa tego bractwa, wiedzie do Boga przez Maryję, a w polskiej tradycji pobożność maryjna zajmuje szczególne miejsce. Przed wyjazdem do Niemiec zadeklarowała wiarę w szczególną opiekę Matki Najświętszej. Jej kult noszę w sercu od najwcześniejszych dni życia. Ona to dała mi moc sodalicyjnego życia, Ona, łaski pełna, najlepiej zbliża do Najwyższej Miłości. Wojna połączy ją z Matką Jezusa w głęboko przeżywanym compassio: „cichutko obejmuję z Marią krzyż i tak trwam, jakbym była zdruzgotanym świadkiem Jego straszliwej męki” - pisze w szoku przegranej obrony 1939 r., z Mater Dolorosa współodczuwa boleści męki i konania Jej Syna, gdy sama zbolała trwa przy umierającym ojcu; przez Matkę Jezusa błaga Go o przywrócenie wolności ojczyźnie.
Barbara Judkowiak, Poznań (Uniwersytet Adama Mickiewicza)
Bł. Natalia Tułasiewicz – zarys sylwetki duchowej młodej sodaliski
I. Szłam w życiu duchowym z całym spokojem drogą modlitwy wewnętrznej,[...]
miłując nade wszystko Miłość Jedyną.
II. Moją misją jest być w świecie
Kim była Natalia Tułasiewiczówna (1906-1945), beatyfikowana przez papieża Jana Pawła II w Warszawie 13 VI 1999 r. jako jedna z dwu kobiet świeckich w grupie 108 męczenników II wojny światowej? Urodzona w Galicji, spędzała dzieciństwo w miasteczkach Małopolski, w których jej ojcu przyszło pełnić służbę w inspekcji skarbowej. Miała pięcioro rodzeństwa, rodzinę zżytą serdecznie, rodziców pobożnych, wychowujących w duchu patriotyzmu i w aspiracjach do wyższej kultury. Edukację szkolną rozpoczęła w Krakowie, w młodość wkraczając w aurze powszechnego entuzjazmu z odzyskania niepodległości. Szkoły ukończyła maturą w 1926 r. w gimnazjum urszulanek w Poznaniu, dokąd w 1920/21 przeniosła się cała rodzina. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Poznańskim (1931/32) została nauczycielką szkół poznańskich: powszechnej św. Kazimierza i gimnazjum urszulańskiego. Zakochana w koledze o poglądach komunistycznych, daremnie walczyła osiem trudnych lat o uczynienie zeń „Bożego człowieka”. Zerwała narzeczeństwo w 1934 r. Wysiedlona już 10 XI 1939 do GG z rodziną, usiłowała organizować jej byt w nowych warunkach. Od wiosny 1940 r. zaangażowana w tajne nauczanie w Krakowie, wiosną 1943 r. decyduje się, ona fizycznie drobna, wątła, od dziecka walcząca z różnymi postaciami gruźlicy, pojechać jako wolontariusz Wydziału Duszpasterskiego organizacji Zachód (tj. PZZ w konspiracji) na roboty przymusowe w roli pełnomocnika Rządu Londyńskiego na Kraj z misją łączącą zadania polityczno-patriotyczne z wychowawczo-apostolskimi. Osiem miesięcy działała efektywnie w Hanowerze mimo trzyzmianowej pracy i ciągłych nalotów bombowych. Po niefortunnej wpadce kuriera z Polski aresztowana, pięć miesięcy spędziła w więzieniach w Hanowerze i w Kolonii, torturowana podczas śledztwa. Przewieziona z wyrokiem śmierci do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, jeszcze przez następnych pięć miesięcy w tych strasznych warunkach, gnana wpierw do pracy, potem już krańcowo wycieńczona głodem i chorobami, podejmować usiłowała wciąż, na dostępną sobie skalę, działania nauczycielskie i duszpasterskie. Tuż przed wyzwoleniem obozu w wyniku ostatniej selekcji została odesłana do gazu w Wielki Piątek 1945 roku. Nie skończyła jeszcze 40 lat i miała bogate plany życiowe, ale do złożenia ofiary z życia, jak świadczy zachowany jej notatnik okupacyjny, przygotowana była duchowo od dawna.
Jakkolwiek wyniesiona została na ołtarze w grupie mę-czenników, czyli z akcentem na chrzest krwi, na heroiczny finał życia ofiarowanego dobrowolnie i w łączności z Chrystusem Ukrzyżowanym, bł. Natalia mogłaby być stawiana jako wzorzec wedle hagiograficznego modelu wyznawcy. Ponadto pozostawiła program zmierzania do świętości w dniu codziennym świata współczesnego. Interesować może wreszcie jej doświadczenie powołania do świeckiego apostolstwa, które opatrzyła w zapiskach pamiętnikarskich refleksją oraz potwierdziła w prak-tyce udokumentowanej w korespondencji z Hanoweru. Dlatego rys sylwetki duchowej Natalii winien być mocno związany z jej byciem w świecie. Nie chodzi tu tylko o trudność wypreparowania tej sylwetki z rysu biograficznego. Zabieg taki groziłby wręcz, w naszym przekonaniu, zakłamaniem profilu duchowego. Rozwój duchowy Natalii zmierza bowiem zarówno do przeżycia mistycznego, jak i do działania apostolskiego. W nim realizuje się najpełniej, przelewając żarliwość życia duchowego, doświadczanej w sobie obecności Boga, w czyny, nie wahajmy się przed tym określeniem, tym bardziej, że potwierdził to proces beatyfikacyjny, heroiczne. Ograniczenie objętościowe niniejszej wypowiedzi sprawia jednak, że zatrzymamy się wyłącznie niemal na zachowanych zapiskach do pamiętnika z lat 1938-1943, które w sporych fragmentach są dziennikiem intymnym dokumentującym dojrzewanie Natalii do podjęcia misji apostolskiej. Bogate życie wewnętrzne Natalii, oparte na rozległych podstawach wykształcenia humanis-tycznego, coraz wyraźniej w tych latach poszerza się i po-głębia w wymiarze religijnym. Notatki Natalii pozwalają więc wglądnąć także w te rejony życia wewnętrznego, u których podstaw leży łączność człowieka z Bogiem, niezbędna do zdefiniowania jakiejkolwiek duchowości. W efekcie poruszać się będziemy wśród tych pojęć z zakresu duchowości, które pojawiają się na poziomie sformułowanym tego notatnika, expressis verbis dowodząc kształtowania życia duchowego na poziomie uświadomionym.
Duchowość Natalii, jako realizacja partykularna duchowości chrześcijańskiej (jednej co do istoty), wymaga uwzględnienia cech charakterystycznych jej odniesienia do Boga i rzeczy Bożych właściwych dla jej czasów, uwarunkowanych przez kontekst społeczny epoki historycznej. Wszak kierunki i odmiany duchowości chrześcijańskiej nie zwalczają się, lecz uzupełniają. I z tej bogatej oferty, jaką przynoszą różne szkoły duchowości, Natalia umiała czynić użytek, czerpiąc z nich wedle własnych potrzeb. Rozległość inspiracji i źródeł jej życia duchowego poświadcza samodzielną, własną drogę nieustan-nych poszukiwań powołania do przyjaźni z Bogiem. Sformułowaniami poczynionymi na tej drodze, łączącymi perspektywę indywidualną z eklezjologiczną, wyprzedzała oficjalne deklaracje Kościoła (Provida Mater 1947 i dokumenty Soboru Watykańskiego II, konstytucje o Kościele: dogmatyczną Lumen gentium i duszpasterską Gaudes et spes).
Co zatem leży niejako na wierzchu owego przekazu zapisków widoczne gołym okiem nawet dla nieprofesjonalisty w dziedzinie tak subtelnej, jaką jest historia duchowości?
Pierwszą uderzającą (tym bardziej, że dziś nieco zdaje się zaniedbaną) jest kwestia systematycznej pracy nad sobą, ciągłego samowychowania, stałego trudu pokonywania siebie. Rzec by można, że nic tu nie przychodzi samo, wszystko zda się okupione konkretnym, realnym wysiłkiem duchowym. Kształtowanie charakteru to był ówcześnie jasno sformułowany model wychowawczy stosowany przez rodziców i nauczycieli wobec dzieci, wdrażanych stopniowo do samodzielności w tej dziedzinie. Poszerzony został w zakresie życia religijnego przez wychowującą elity katolickie sodalicję mariańską, do której należał ojciec Natalii, a na początku lat 20. ślubowania złożyły Natalia i jej siostry. Wyrazem systematyczności niezbędnej do osiągnięcia postępu na drodze rozwoju duchowego były tu: comiesięczna spowiedź, stałe kierownictwo duchowe (którego brak odczuwalny był już podczas wakacji!), dni skupienia. Natalia bywała prelegentką już w sodalicji gimnazjalnej (jako maturzystka na temat Co czytam i dlaczego? zreferowała swoje rozumienie wskazań Imitatio Christi w kontekście nauki szkolnej), po studiach należała do SM Pań Akademiczek, a podczas okupacji organizowała (nielegalne oczywiście) spotkania dyskusyjne sodalisek. Ta wieloletnia praca Natalii w SM, powołanej z inicjatywy jezuitów i pozostającej pod przemożnym wpływem tego zakonu, wydaje się ważna z uwagi na ewentualne elementy ignacjańskiego modelu duchowości tu jej zaszczepione.
Ów proces autowychowczy, przełamywania egoizmu, walki ze starannie zamaskowaną miłością własną o Boże oblicze własnej duszy, obejmował dwa aspekty: moralny, rzeźbienia pionu człowieczeństwa i duchowy wypracowywania w sobie Bożego człowieka. Jego wyrazista teleologia sprawiała, że Natalia pisze o znamiennie chrześcijańskiej linii życia, jaką dostrzega po śmierci ojca, czy jaką kontroluje w swej biografii, patrząc często wstecz ze względu na planowaną przyszłość. „Mój głód świętości, świadomy i świadomie podsycany, w moich rodzicach był nieśmiałym, ale ufnym pochodem ku górze. Mój pęd zyskał siłę wzlotu w ich pielgrzymim kroku trudu, w którym bywają nawroty szukania zagubionej zda się drogi, ale w którym nigdy nie wygasa nadzieja dojścia do istotnego celu wędrówki.[…] to jest trud, który bez złudzeń trzeba sobie rozłożyć na cały okres życia aż po śmierć; odchylenie z wytyczonej linii, żeby już nie obniżenie poziomu, jest przecież też możliwością, z którą należy się w przewidującej pokorze liczyć. Ale kto zaufał na swoje drodze Opatrzności, choćby upadł, podniesie się z jeszcze głębszą tęsknotą [do] najwyższego poziomu”.Narzędziem korygowania tych odchyleń jest oczywiście rachunek sumienia, którego elementy można znaleźć w zapiskach. Natalia bywa niezłym psychologiem (przy czym nie skupia się wyłącznie na innych) i jest wnikliwym obserwatorem, realistą (co w życiu duchowym pozwala jej unikać niebezpieczeństwa subiektywizmu). Więcej o tym, jak samokrytyczną i czujną była w pracy nad sobą pisałam swego czasu w artykule Drogowskaz ku prawdzie (Poznańskie Studia Teologiczne XI: 2001).
Po drugie pojawia się cenne doświadczenie permanentnego niejako poszukiwania własnej drogi powołania, misji życiowej. Oznacza to ewangeliczną postawę czuwania, nieustanną czujność, nasłuchiwanie, czego Bóg chce dla nas, a więc niewystarczalność jednorazowego wyboru w młodości, gdyż z czasem nabiera on niejako charakteru ogólnie ramowego. Na tym ogólnym planie życiowym impulsy przynoszą Natalii: „Niepowodzenie próby związania się małżeństwem z ukochanym człowiekiem oraz niemożność odnalezienia powołania zakonnego: nie myślę o klasztorze. Po maturze ta myśl czasem mnie nawiedzała. Modliłam się więc: Ukaż mi drogę, którą mam iść! Po latach wspominać mogła: Co jest naczelną ideą Twojego życia? -spytał mię Janek znienacka, tuż prawie przed naszym zerwaniem. Odpowiedziałam: Miłość. Nie myślałam wtedy o naszej obopólnej tylko miłości. Myślałam o miłości człowieka w Bogu. Dziś tej idei w pełni służę. Rozstałam się z Jankiem, a myśl klasztoru nie wróciła, choć byłoby to naturalną rzeczą. Raczej przeciwnie”.
Po rozstaniu z Jankiem Natalia uznała wręcz myśl o wstąpieniu do zakonu za pokusę ucieczki od życia! Znamienne jest wspomnienie przyjaciółki, która w 1941 r. odbywała nowicjat u urszulanek i zachwycona mówiła do Natalii: „To jest miejsce dla ciebie. Na co ona odparła z tym swoim żarem w oczach: Mówię Panu Jezusowi - Weź mnie, a On nie chce. (K. Pol Serviam 1999).Wojna uświadomiła mi w pełni powołanie, przed którym broniłam się w życiu ze wszystkich sił. Uznawałam bowiem tylko dwie możliwości: małżeństwo albo klasztor. Dziś wiem, że muszę być sama w życiu, bo tego chce Pan. I jest we mnie pogoda odnalezionej drogi i męstwo Boże ukazanego celu”. I komentowała:„Klasztor nie może być ucieczką przed sobą i ludźmi. Musi być potwierdzeniem misji życia. Zrozumiałam, że moją misją jest być w świecie i w świecie realizować życie Chrystusowe tak, jak tego zażąda ode mnie bieżąca chwila. Nie pomyliłam się. […] stoi jeszcze przede mną literacka działalność apostolska […], mam dziś pełnię pogody postępowania właściwą drogą. Miłuję coraz goręcej Największą Miłość mojego życia: Boga, w tej zaś miłości moja miłość bliźniego w pełni się może realizować”.
Będąca wyrazem silnej osobowości Natalii, postawa indywidualistyczna (podsycana zresztą klimatem kulturowym jej czasów), nie pozwalała jej odnaleźć się w zorganizowanej wspólnocie, w takim czy innym tercjarstwie, wobec czego szukała drogi służby Bożej dla niej tylko wytyczonej, która pozwoliłaby głębiej usensownić samotność i wolność życiową. W planie łączącym ogólnobiograficzną perspektywę z mikroskalą bycia w codzienności czujność wewnętrzna oznacza gotowość pójścia za głosem Boga w każdej chwili, czyli zdolność do przemiany (metanoia) i chęć nawrócenia (choć tymi kategoriami Natalia nie operuje). Wybór z zapisków ilustrujący proces rozpoznawania drogi powołania do misji hanowerskiej.
Po trzecie interesującym wątkiem, który można wydzielić niejako u podstaw życia duchowego Natalii zanim sięgnie się po wpływ różnych szkół duchowości, jest zinterioryzowanie kultury. Pisał Mieczysław Gogacz (Szkice o kulturze Kraków 1985), że„wytwory ludzkości wyrażające fakty egzystencjalne przyswojone zostają przez jednostkę jako kształt jej życia duchowego. Najogólniej chodzi o wolność, o sprawiedliwość, o znaczenie danych przyrzeczeń, o prawdę, o wszystko to, co w nas rozwinęła jako ideał kultura chrześcijańska” - pisała Tułasiewiczówna po zajęciu Poznania przez Niemców z nadzieją na zmianę sytuacji. W węższym ujęciu mieściłyby się tu wrażliwość artystyczna i zainteresowania Natalii muzyką (którą uprawiała też czynnie), sztukami plastycznymi a szczególnie, z racji wykształcenia, literaturą, na której obszarze szczególną uwagą darzyła dział religijny i problem katolicyzmu literackiego (wymieńmy np. K.H. Rostworowskiego, o którym chciała pisać doktorat, poezje Wojciecha Bąka, kolegi z poznańskiego Koła Polonistów, Lieberta, Staffa, Kasprowicza, a także Mauriaca, Bernanosa, Papiniego, ale i niekatolików: B. Shawa czy Berdiajewa itp.). W jej kalendarzykach wojennych, gdzie co drugi, trzeci dzień odnotowywana jest kolejna lektura, połowę stanowią pozycje religijne. Okupacyjne środy literackie organizowane przez Natalię jako wyraz spontanicznego ruchu oporu kulturalnego objęły nie tylko wspomnianych pisarzy, ale i kard. Newmana czy artykuły z Verbum, pisma kręgu ks. W. Korniłowicza i Lasek. Ten zespół doświadczeń i przemyśleń Natalii przyjmie formułę o charakterze raczej świato-poglądowym, gdy pisze: „Muszę być teocentryczną huma-nistką”.W humanizmie teocentrycznym (wedle definicji przypomnianej przez M. Gogacza) miarą wartości człowieka jest jego powią-zanie z Bogiem, w odróżnieniu od humanizmu absolutyzującego człowieka jako jedyną wartość. Na marginesie Nowego średniowiecza Bierdiajewa Natalia notowała: „cała surowa krytyka renesansu, wyodrębnienie wszystkich, subtelnie zakłamanych dzisiejszą aktualnością, jego pierwiastków rozkładczo-schyłkowych w XX w. jest podyktowane szczerym umiłowaniem tego, co renesansowe włoskie trecento wniosło pozytywnego do kultury chrześcijańskiej Europy. Renesans chrześcijański, oto zestawienie, które mię porywa”. W innym miejscu trudno uwolnić się i od wiedzy, że była miłośniczką antyku, i od tej, zdałoby się, bardziej trywialnej: jaką estetką była na co dzień (co wyrażała, nie gardząc lustrem, staranną elegancją w ubiorze, a pośród prac domowych, zamiłowaniem do układania bukietów, ewentualnie artystycznego cerowania). A to, gdy czytamy następujący passus: „Trawi mię w życiu głód podwójny. Głód świętości i głód piękna. W istocie jest to jedno i to samo. Ale głód świętości w dziejach ludzkich przejawił się najpełniej chrześcijańskim średniowieczem, a głód piękna, po helleńskich ekstazach, w chrześcijaństwie najpełniej w renesansie. Marzę o tym, by ludzkość stworzyła nareszcie dobę chrześcijańskiego renesansu. Będą tacy, którzy powiedzą, że renesans w istocie swojej zaprzecza chrześcijaństwu. Sądzę inaczej. świętość prawdziwa, o cechach, mimo wszystko renesansowych, oto co mię absorbuje wewnętrznie”. Na marginesie tych słów Eugeniusz Weron (podkreślając odwagę myślenia inaczej) skonstatował: „Ten jej ideał został następnie szeroko i po akademicku opisany i udokumentowany przez Jakuba Maritaina w książce Humanizm integralny. Właśnie ta wizja chrześcijańsko-renesansowego humanizmu miała się później zwycięsko oprzeć i rozprawić z naporem marksizmu w czasie ostatniego półwiecza (świecka świętość urzeczy-wistniona)”. W zb.: Wielkopolanie z ducha Akcji Katolickiej. Poznań 2000). Dodajmy, że Natalia znała niektóre wcześniejsze prace Maritaina.
Kolejny aspekt podstaw życia duchowego Natalii stanowiłyby jej aspiracje i, rzec by można, zacięcie intelektulne, wytreno-wane przy narzeczonym. Od dziecka była ciekawa świata, obdarzona chłonną inteligencją, do której wyrobienia przyczyniły się studia akademickie. Uciekała od banalnych pogaduszek,a szukała ciekawego towarzystwa i chętnie prowokowała dyskusje na tzw. szersze tematy (zapiski pokazują obok fragmentów modlitewnych jak statystuje politycznie czy uprawia krytykę literacką). Wiecznie zaczytana, nauczycielka zabierająca na wakacje lektury dla przypomnienia, ciągle uzupełniająca wykształcenie i awansująca w zawodzie (magisterium, państwowy egzamin nauczycielski, Towarzystwo Nauczycieli Szkół średnich i Wyższych, kontakty uniwersy-teckie) uniknęła niebezpieczeństwa przeintelektualizowania życia duchowego, które czyniłoby zeń raczej system teologiczny. Zauważała u innych taki stan posuchy czy wyjałowienia z uczuć. Zapewne kobieca natura i wrażliwość poetki (a warto wskazać debiut studencki, próby druku w roku 1938, okupacyjną twórczość patriotyczną i tomik miłosny oraz miejsce poezji w Hanowerze i Ravensbrück) chroniły ją przed zbytnim zracjonalizowaniem żywych doznań wewnętrznych, pomagały zyskać równowagę kultury intelektu i kultury serca. „Staram się też uzupełnić sumiennie, zgodnie z wymogami mojego wykształcenia ogólnego, wiedzę moją religijną” - wyznawała, relacjonując lekturę Tomaszowej Summy (po łacinie!) i ko-mentarzy Hugona (24 tezy tomistyczne). I natychmiast dodawała: „jednak to są raczej dodatki w życiu moim wewnętrznym. Do Boga pcha mnie przede wszystkim nieprzeparty głód miłości. To jest ten Płomień, który trawi mię, nie niszcząc, lecz wzmacniając”. Nie przeszkadza to, by innym miejscu wracała do bieguna intelektu: „Jest […] we mnie zawsze przemożna tęsknota do pogłębiania wiary uczciwymi a ustawicznymi, do ostatniego tchu życia, studiami. Przecież właśnie rozum nasz czyni nas stworzeniami na obraz i podobieństwo Boże”. Toteż doceniała, że św. Dominik potrafił skojarzyć w sobie ideał ubóstwa z zawsze czujną troską o kulturę intelektu. „Mój ukochany św. Franciszek był artystą z Bożej łaski, ale dla nauki nie miał zrozumienia. św. Dominik tędy otwiera furtkę do siebie dla dzisiejszego katolika. Dotychczas w tym zakresie byli mi bliscy św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu, dziś rozumiem, jaki heroiczny akt spełnił św. Dominik wobec ubogich, gdy sprzedał dla nich książki, manuskrypty, tak wielkiej wtedy wartości”. Warto przy tym zauważyć podkreślenie atrakcyjności kultury intelektu w czasach dzisiejszych. Wrażliwość na puls współczesności, ducha czasu (manifestowana w praktyce nauczycielskiej nastawieniem na nowinki techniczne i eksperyment dydaktyczny, widoczna też w zapiskach) - to jeszcze jedna cecha Natalii ważna dla dziedziny duchowości, szczególnie zaś dla programu chrześcijańskiego bycia w świecie (o czym dalej) i niewątpliwie decydująca o wspomnianym już prekursorskim jego wymiarze.
W kontekście wyżej sygnalizowanej pracy nad sobą dodawała jeszcze: „Asceza bez podłoża myśli, bez uczciwego podłoża racjonalnego, łatwo może wieść ludzi ku wynaturzeniom. Tu nie wystarczy tylko intuicja. Bóg dał nam przecież taki cudowny instrument, na którym nam tylko, ludziom, w przeciwieństwie do całej reszty istnień ziemskich, w pełni grać wolno najcudowniejsze melodie. Nie wolno nam więc tego daru zaniedbywać […] podkreślając na każdym kroku walor kultury uczuć, kultury serca, doceniam w pełni, jakim fundamentem jest dla takiej uprawy właśnie intelekt, Bogu poddany i oddany rozum z przecudnym bogactwem myśli”.Zauważmy od razu, że kultura serca w życiu Natalii (mimo pewnych, dziś już czasem drażniących, form wyrazu na poziomie kulturowych-stylistycznych konwencji typowych dla epoki) nie ma nic z fideizmu i sentymentalizmu religijnego, przed których płyciznami przestrzegał ówczesny wychowawca elit katolickich o. Jacek Woroniecki. Nie tylko jego oddziaływanie (poza książkami także osobiste), ma znaczenie formacyjne dla Tułasiewiczówny. Obok źródłowych tekstów tradycji chrześcijańskiej stanowią je lektury tak znakomitych i nowoczesnych wówczas autorów jak Konstanty Michalski (Nieznanemu Bogu) czy Aleksander żychliński (Wtajemniczenie w umiejętności świętych).
Bogactwo inspiracji irozmaite szkoły duchowości. Zacznijmy od fundamentu sodalicyjnego. Droga Sodalicji Mariańskiej, jak wskazuje nazwa tego bractwa, wiedzie do Boga przez Maryję, a w polskiej tradycji pobożność maryjna zajmuje szczególne miejsce. Tymczasem na tle zdecydowanego chrystocen-tryzmuzapisków Tułasiewiczówny zda się, że zajmuje Ona w życiu duchowym ich autorki skromne miejsce. Znajdziemy wprawdzie zdeklarowaną przed wyjazdem do Niemiec wiarę w szczególną opiekę Matki Najświętszej. Jej kult noszę w sercu od najwcześniejszych dni życia. Ona to dała mi moc sodalicyjnego życia, Ona, łaski pełna, najlepiej zbliża do Najwyższej Miłości, ale poza zanoszeniem modlitwy przez Jej pośrednictwo, poza uznaniem nowego miejsca pracy za dar Matki Boskiej majowej, wspomnieniem młodzieńczego ozdabiania kapliczki kwiatami po nabożeństwie majowym, nie pojawiają się jakieś szczególne przejawy kultu Niepokalanej Bożej Rodzicielki. Różaniec Natalia ceni ze względu na skojarzenie modlitwy ustnej z rozmyślaniem. Wojna połączy ją z Matką Jezusa w głęboko przeżywanym compassio: „cichutko obejmuję z Marią krzyż i tak trwam, jakbym była zdruzgotanym świadkiem Jego straszliwej męki” - pisze w szoku przegranej obrony 1939 r., z Mater Dolorosa współodczuwa boleści męki i konania Jej Syna, gdy sama zbolała trwa przy umierającym ojcu; przez Matkę Jezusa błaga Go o przywrócenie wolności ojczyźnie.On sam, Mistrz i Przyjaciel Najdroższy, zajmuje jednak zdecydowanie pierwsze miejsce w świecie duchowym Tułasiewiczówny.
Ze szkoły Towarzystwa Jezusowego z jego antropologiczno-religijnym optymizmem wywodzi się niewątpliwie indywidua-listyczne dążenie do osobowości zintegrowanej, akcentowanie wolnej woli i odpowiedzialności człowieka za własne zbawienie oraz wydobywanie z zasobu naturalnych skłonności (nawet grzesznych) energii wiodącej do tego celu. Optymizm ten zasadzał się m.in. na obserwacji, iż niektóre dusze (Natalia nazwie je trudnymi) długo bywają oporne, ale ich miłość bywa niekiedy najżarliwsza, powoływała się na przykłady wielkich nawróconych świętych, jak Paweł, Augustyn, Franciszek z Asyżu. Natalia odrzucała także pogłosy radykalnego pesymizmu pozostających w XVII stuleciu w ostrym sporze z jezuitami jansenistów (którzy głosili, że Bóg nie dla wszystkich przewidział łaskę zbawienia): „Bóg łaski, co słucha modlitwy o ratunek obojętnie, deistycznie głuchy na krzyk ufny o pomoc, nigdy nie będzie moim Bogiem. To wytwór jansenistów, kombinowany z racjonalistyczną Istotą Najwyższą, nic więcej. Bóg, którego miłuję ze wszystkich sił duszy, który jest całym sensem mojego istnienia, wszystkim, jest Bogiem miłosierdzia. Krzyżów nie oszczędzając, umie po królewsku wspierać, a kto weń wierzy całą duszą, nawet najgorszy ludzki upadek jest mu odskocznią do doskonałości, jak Magdalenie, Pawłowi czy Augustynowi”. Zagadnienie współdziałania z Bożą pedagogią, krzyżów i sytuacji probierczych wrócić musi jeszcze w rozdzialiku dotyczącym ascezy.
Ignacjańskiego również pochodzenia jest szkoła rozpoznawania pośród poruszeń duchowych natchnień Ducha i rozeznawania stanów wewnętrznych (przy czym brak Natalii zainteresowania dla szatana; właściwe jej jest ogromne, wszechogarniające zawierzenie Panu Bogu: „Zdaję się całkowicie rękom Najwyższego: On mię pouczy i poprowadzi właściwą drogą). Coraz wyraźniej przekonuję się, że gdy idę z ufnością w decyzjach życiowych za natchnieniami wew-nętrznymi, wszystkie okoliczności bytowania układają się bliskim moim i mnie najkorzystniej”. Sfera ta dotyczy następnego punktu, modlitwy i jej metody, dlatego tu podamy tylko jeden przykład: „pytałam Jezusa całą moją ufnością o los duszy [zmarłej] cioci, przyszła mi myśl, bym otworzyła tę książeczkę [modlitw na pierwszy piątek i sobotę kapłańską, którą właśnie niosła na gwiazdkę poleconej jej chorej], a znajdę w niej na moje pytanie odpowiedź. Poddałam się temu wewnętrznemu natchnieniu. Pan chce, byśmy umieli się zdobyć na prostotę rozmowy przyjacielskiej z jego Majestatem. Otworzyłam książeczkę machinalnie i przeczytałam słowa, które tak mię uradowały, że nauczyłam się ich natychmiast na pamięć. Brzmiały: Najsłodsze Serce Jezusa jest życiem moim. Jest światłem, które mię oświeca. Jest słońcem, które mię ogrzewa. Jest pokarmem, który mię nasyca. Jest balsamem, który mię koi. Jest źródłem, które mię orzeźwia. Jest słodyczą, która mię upaja. Jest pięknością, która mię zachwyca. Czyż mogłam wymarzyć na moje pytanie o ciocię piękniejszą odpowiedź?”
Wreszcie można łączyć z ćwiczeniami św. Ignacego Loyoli naczelny motyw wszelkich dążeń w życiu duchowym, który wyraża się znacznie starszą formułą, szczególnie wszak u niego akcentowaną jako dewiza zakonu: Ad maiorem Dei gloriam. Na większą chwałę Bożą działać chciała i Natalia: „Pragnę talentem, który otrzymałam w darze, uwielbić Boga. […] Nie chcę spoczynku, nie chcę nic okrom tego, by wszystko, co tylko jest we mnie jakąkolwiek wartością, taki miało dynamizm służby Miłości, iżby nie przestało nigdy pracować dla wieczności, iżby miało za jedyny i wyłączny cel pomnażać chwałę Tego, którego blask na mnie niegodną pada”.A o swoim tomiku pisała: „Celem mojego życia jest tylko chwała Boża. Jeśli to, co tworzę, nie miałoby tego na oku, niech przepadnie”. Można zobaczyć, jak sprzężona jest dominująca u Natalii modlitwa uwielbienia („nade wszystko drogą jest mi modlitwa uwielbienia. Tym hymnem żyję, trwam. Jest to jak pieśń, która gra we mnie zawsze i wszędzie”) oraz z niej wyrastające pragnienie działania na chwałę Najwyższego: „Chciałabym uwielbić Boga tym, co żyje we mnie pieśnią, uniesieniem, na które nie ma nazwy. Bożą chciałabym być pieśniarką, chociażby słowo Bóg nie miało być zewnętrzną manifestacją tego, co czuję. Raczej chcę, aby wszystko, cokolwiek napiszę i stworzę od wnętrza płonęło Bogiem, tak jak fala morza słońcem się złoci, choć tylko odbija słońce.Powściągliwość werbalną przy głoszeniu światu spraw Bożych (którą tu motywuje chyba apostolska strategia zdobywania zaufania ludzi inaczej myślących, sceptyków, niewierzących) inaczej uzasadni następujący passus: po prostu zakochana jestem w Bogu, a kto kocha z całej duszy i kocha młodo, mówi innym o swej miłości, po prostu musi mówić, to jest silniejsze od niego […]. Ale modlę się też o to, bym nigdy świadomie, ani podświadomie nawet, nie nadużyła imienia Bożego, a dla tej miłości, która mi serce rozżarza znaleźć umiała najsubtelniejszy oddźwięk słowa, psalmiczny ton, jakim rozśpiewane jest wnętrze moje. Aby miłość ta była nie tylko moją, ale miłością tysięcy i milionów. Dumne to marzenia, ale dumą Bożą wykarmione”. (Ostatnie zdanie warto zapamiętać, gdyż koresponduje z dalej prezentowaną odwagą dążenia do wysokich horyzontów). […]
Bezpośrednie kontakty z duchowością urszulańską dane były Natalii od lat szkolnych (1921-26), poprzez część życia zawodowego (1935-39), wreszcie przez przyjaźń z siostrą Benigną Suchoniówną, także w latach okupacji. W książeczce Cecylii łubieńskiej OSU o założycielce zakonu, świętej Anieli Merici, na marginesach Natalia poczyniła wiele ołówkowych uwag i pytajników. Interesowała ją aktualizacja do warunków kulturowo-obyczajowych XX wieku pomysłu renesansowej świętej (której zgromadzeniu pozaklasztornemu narzucono wkrótce, w dobie regulacji trydenckich, regułę augustyńską). Trzeba koniecznie zauważyć, że Natalia jeździła też na rekolekcje do Pniew, domu macierzystego urszulanek Serca Jezusa Konającego, właśnie w międzywojniu wyodrębnionej nowej gałęzi zakonu. Takie rekolekcje dla Sodalicji Pań Akademiczek prowadziła sama Matka Urszula Ledóchowska. Natalia wyciągnęła z inspiracji urszulańskich własne konsekwencje: „Idzie ku mnie nowe jutro. Rozumiem je jako służbę w szeregach apostolstwa świeckiego. Pociąga mnie bardzo pierwotna reguła św. Anieli, zakon w życiu, w rodzinach. […] Ale muszę ten zakon zrealizować w życiu, w samym jego rdzeniu”. […]
Rdzeniem życia duchowego jest modlitwa. Natalia ujmie to metaforą organiczną: „W moim życiu wewnętrznym modlitwa ma wartość oddechu”. Personalistyczne, osobowe odniesienie do Boga oraz rzeczywistość spotkania i dialogu wypełniają karty zapisków fragmentami o niezwykłej autentyczności. Znamienne, że modlitwa, niewątpliwie traktowana przez Natalię jako środek życia duchowego, ujmowana jest jednak przezeń raczej jako dar, łaska. Inna rzecz, że uświadomienie rodzajów i stopni modlitwy przychodzi stosunkowo późno, już na kartach zapisków okupacyjnych. Podczas kwarantanny w obozie przejściowym na Głównej utrwali swą modlitwę: „rozmawiam z Bogiem jakby szedł drogą moją -opowiadam Mu wszystko, wszystko, słucham Jego słów pociechy, otuchy, uczę się cierpliwości zwycięskiej. Modlę się: Pozostawić wszystko, a iść za Tobą na Kalwarię, to jest Mistrzu, Twoja nauka. Twardy jesteś, kiedy nas hartujesz boleścią, a przecież niewymownie słodki w pociechach swoich dla nas. Dziękuję Ci, że naszej rodzinie i ojczyźnie mojej pozwoliłeś iść za sobą skatowanym i cierpiącym. Dziękuję Ci, że uznałeś, iż możemy Ci towarzyszyć nie tylko w drodze na Tabor, ale że czuwamy z Tobą w Ogrodzie Oliwnym. Jesteśmy wprawdzie jak ten Szymon z Cyreny -przymuszać nas trzeba do noszenia Twojego Krzyża; ale i na Szymona z Cyreny i jego rodzinę spłynęło błogosławieństwo Twoje”.
Modlitwa musi być więc połączeniem wyznania ze umiejętnością słuchania: „w modlitwie szukam rad i wskazań dla pracy każdego dnia, przed moim najbardziej miłowanym Nauczycielem spowiadam się z nowych wątpliwości, wahań, niepokojów, pociech, radości, smutków, z wszystkiego, wszystkiego. W takiej rozmowie, (gdy przeczytałam dodatek o kapitulacji Francji byłam właśnie na Karmelickiej. Wstąpiłam więc zaraz do kościoła karmelitów, aby przed cudownym obliczem cierniem ukoronowanego Chrystusa opowiedzieć cały swój żal, wszystkie wątpliwości, udręki i stamtąd zaczerpnąć na dalsze, może jeszcze cięższe dni, otuchy) pojawia się również prośba imodlitwa błagalna: I właśnie w chwili, gdy błagałam ze wszystkich sił o losy Polski, o zwycięstwo Kościoła i prawdy nad złem, zauważyłam na ołtarzu napis: Tu się modliłem, tu zostałem wysłuchany. […] Postanowiłam bez wahania: ilekroć tędy będę przechodzić, zawsze tu wstąpię na intencję Polski, aż mię wysłuchasz Boże mój, cała i jedyna nadziejo moja!”
Błaganie Natalii za kogoś czy o coś, które jest jednym z wielu rodzajów jej modlitewnego kontaktu z Bogiem, potrafi wprawić nas w pełne podziwu zakłopotanie (dodatkowo pogłębione wiedzą o jej męczeństwie): „nie modliłam się o ulgę w konaniu Tatusia, bo zdawałam sobie sprawę, że jest to najwyższe wyróżnienie chrześcijanina, gdy Bóg pragnie, aby z nim razem podzielił cierpienie Golgoty jego Najmilszego Syna. Tylko modliłam się żarliwie, aby mi wolno było na moje barki wziąć część ojcowej boleści, aby moje konanie było cięższe dla lżejszej śmierci Ojca mego ukochanego. Abym z miłości przyniosła mu ulgę w ostatnich chwilach życia”. Natalia modli się jednak np. o skrócenie cierpień przyjaciółki, ale jeśli byłoby to zgodne z wolą Bożą. To jedna z tajemnic skuteczności jej modlitw (której szczytem, uznawanym w Hanowerze za uproszony przez Natalię cud, będzie ocalenie jedynego baraku, gdy płonął cały obóz, tego właśnie, w którym się modliła z robotnicami). Drugą z tych tajemnic pozwala zrozumieć następujący cytat: „Czyż mogłabym, adorując miłośnie Pana mego, czy mogłabym poważyć się na to, by domagając się odeń jedynie spra-wiedliwości, wytyczać z ludzką nieudolnością plany Jego wszechmocy? Nigdy! Modlę się więc o to, o co wiem, że modlić się mogę bezpiecznie i ufnie, o miłosierdzie Boże nad wszystkimi zwaśnionymi, o dar Boga dla niczym innym nieukojonego serca ludzkiego, do jakiejkolwiek należałoby rasy. Modlę się łaknieniem odnowy Kościoła katolickiego, odnowy w duchu i prawdzie”.
Natalia prosi też dla siebie ciągle serdecznie i z całej duszy. O co? Zgodnie z powyżej wskazaną zasadą: „bym czyniła to tylko, czego Bóg chce, albo o miłość bliźniego zwyczajnie (abym umiała być teraz i w przyszłości dobra i wdzięczna, abym mogła okazać serce i ludziom obcym całkowicie) i mniej zwyczajnie, gdy gorliwie prosi o łaskę miłości heroicznej”. Ostatecznie w 1943 roku dochodzi do następującej syntezy: „modlę się dla siebie tylko o trzy rzeczy: 1) o dar miłości Bożej; bo to jest dar nad dary, i wszystko, cokolwiek ma dla mnie jakąś wartość, z niego tę wartość czerpie; 2) o dar czystej intencji, bo po ludzku jesteśmy skłonni najdrobniejszym naszym dobrym uczynkom przydawać intencje przyziemne, gdy właściwą intencją całego mojego życia może być tylko chwała Boża. Łapię się jednak często na tym, że o tym zapominam wskutek roztargnienia, albo co gorsze, miłości własnej; 3) modlę się też bardzo o dar pełnienia zawsze woli Bożej, bo tylko ta droga daje pewność, że się nie błądzi po manowcach. Innych próśb odnośnie do siebie nie mam w nich kryje się wszystko”.
Ustawiczny dialog wewnętrzny wspierała Natalia często za pomocą mszału, w którym fragmenty dają się odnieść do duchowej potrzeby danego momentu, Pisma świętego, Naśladowania Tomasza à Kempie, czy innego modlitewnika otwartego na chybił trafił. Umieszczała w zapiskach również literacko opracowane partie owego dialogu (w poniższym przykładzie poza strukturami podawczymi wyrazistymi sygnałami tegoż opracowania są np. kryptocytat biblijny i aluzja do tytułu powieści F. Mauriaca). Osoba Boskiego interlokutora pozostawała zasugerowana jako źródło głosu wewnętrznego, albo wprowadzona bezpośrednio zapowiedzią mowy niezależnej: „najdroższy Przyjaciel mój mówi mi: Nie oburzaj się, nie złorzecz, potrzebna mi jest twoja, właśnie twoja miłość; kiedyś, dawno temu postanowiłaś sobie, że naczelną ideą twojego życia będzie miłość. Serce moje błogosławi zawsze takim celom. Dziś, gdy tylu ludzi na świecie znieważa moje serce, gdy obsiadło je kłębowisko żmij, potrzebna mi jest twoja miłość więcej niż kiedykolwiek. Módl się przede wszystkim za nieprzyjaciół, albowiem taka modlitwa jest miłością najwyższej próby, wszystko zaś przez tę właśnie modlitwę będzie ci przydane. Obdarzam cię jedną z największych łask oto nie zabijasz, nie burzysz, ale tworzysz miłością. Bądź mi jak światło lampki oliwnej: i pochodnie, i kandelabry, i świece płoną nieraz jak gwiazdy, ale gasną jak one; światło lampki oliwnej nigdy nie gaśnie przed moim tabernakulum, chcę byś była jak to światło, jasna trwaniem miłości. I nie płacz, że Matka wasza umarła. Znam te łzy i ja płakałem nad miastem miast, gdy widmem kamienia na kamieniu krwawiło moje miłujące serce. Zbieram wasze łzy i przed Ojcem moim świadczę o waszej boleści. Sprawiedliwość idzie przede mną i toruje drogę krokom moim. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości”.
Inny przejmujący dłuższy ustęp wart zacytowania w całości pokazuje w syntetycznym skrócie różne aspekty modlitewnego dialogu wiedzionego z pomocą księgi przez wątpliwości i z ostrożnością oraz, ostatecznie, z zaufaniem, które procentuje wewnętrznym oświeceniem, tym bardziej dziś wstrząsającym, że etap dojrzewania do męczeństwa, który się tu rysuje, znajdzie finał, również w Wielki Piątek, cztery lata później: „W ostatni Wielki Piątek na adoracji Najświętszego Sakramentu w kościele św. Szczepana w Krakowie modliłam się jak umiałam naj-gorliwiej i to przede wszystkim w intencjach tych, które Bogu, nie mnie byłyby najmilsze. A potem z dziecięcą prostotą prosiłam Chrystusa, aby zechciał sam do mnie mówić. To, co w odpowiedzi usłyszałam sercem, to były słowa takiej miłości, że pomyślałam: to może złudzenie, które wywołuję moim pragnieniem. Chcę, Panie, abym była przez Ciebie tak serdecznie kochana, ale znając małość swoją czyliż śmiem uwierzyć, że to Ty sam do mnie w ten słodki sposób przemawiasz? Panie mój, Nauczycielu, wspomóż jawnie niedowiarstwo moje. Otworzę mszał natchnij mnie, aby słowa, które teraz przeczytam, były słowami Twoimi. Utwierdzisz mię przez to, że się nie łudzę. Boże mój, modliłam się z dziecięcą prostotą, nawet wielcy święci szukali nieraz w ten sposób pociechy Twojej, nie odrzucaj mojej prośby. Gdy otwarłam mszał rzymski duży, natrafiłam na dzień św. Tekli. Już dziś wersetów przeczytanych nie pamiętam dosłownie, ale wiem, że uderzyło mię wtedy to, iż odnosiły się do męczeństwa św. Tekli gloryfikowały jej męstwo i miłość. W przypisku znalazłam objaśnienie, że ta święta była jedną z pierwszych męczenniczek za wiarę. Pomyślałam przez chwilę: Znowu się łudzę. To przecież nie dla mnie, nie widzę tu tego, czego szukam dla siebie. Pragnę przecież słów miłości Bożej, gdzież są i to takie, bym je do siebie odnieść mogła? Odłożyłam książkę, jakby zawstydzona, że naprzykrzam się dziecinnymi sposobami Panu mojemu, że nie ufając słowom, które do mnie Sercem swoim Boskim wypowiada, pragnę, jak Tomasz niewierny, ręce kłaść w rany jego. Ale gdy się nie przestałam modlić, zrozumiałam, jaką naukę dał mi w tym dniu Zbawiciel. Chciałam usłyszeć jakby namacalnie słowa miłości, a czyż może być piękniejsza miłość nad tę, która miłującego uważa za godnego, by dla swej miłości ponosił ofiary? Zrozumiałam: Pan chce mnie wypróbować! I odpowiedziałam mu: Wiem, że jestem mała w mojej nędzy, ale poznaję w tej chwili, iż tak mię kochasz, Panie mój, że ufasz, iż tak, jak ta święta twoja, nie odmówiłabym ci ofiary z życia, gdyby zaszła tego potrzeba. O, jakże ci dziękuję za te właśnie słowa miłości, za to, że odnosisz się do moich uczuć tak serio, że na moją dziecięcą prośbę odpowiedziałeś z miłością Mistrza, który ufa, że uczeń jego gotów i na Golgocie wesprzeć Mistrza miłością swoją. Wstałam z tej adoracji przedziwnie pokrzepiona i mocna wielkim spokojem. I po dziś dzień nie ma we mnie na ten temat najmniejszego lęku. To jest właśnie ta zmiana, którą Pan dozwolił mi za pośrednictwem tej adoracji u siebie w odniesieniu do przeszłości stwierdzić. Nie nabrałam wtedy pewności, że umrę męczeńską śmiercią, nie uważam tych chwil za prorocze, tylko wdzięczna jestem odtąd szczególnie Panu, że mi dał to wewnętrzne oświecenie, iż jak ta święta Tekla nie opuściłabym go w krytycznych chwilach życia, że więcej cenię miłość dla swego Mistrza niż życie własne, że z jego najświętszą pomocą zdobyłabym się, gdyby trzeba było, na największą nawet ofiarę miłości. Wielkość bowiem ofiary świadczyć może najlepiej o wielkości umiłowania. Tak więc już dziś żyję tym męstwem, które nie jest ze mnie i widzę też, że Pan Bóg użycza tej samej łaski i Matusi mojej, i siostrom, i całej rodzinie. Stąd ten spokój, który jest we mnie i ta pogoda. To są owoce miłości Bożej. Dziś wiem, że potrafię podołać zadaniom, które mi stawi życie, bo choćby mi nie było oszczędzone największe cierpienie, oszczędzoną mi zostanie niesława klęski z własnej niemocy i słabości”.
Pośród rodzajów modlitwy podejmowanej świadomym wysiłkiem są rozmyślania. Przyjrzyjmy się im po kolei. Od lektury przechodzi Natalia do osobistej refleksji i zwrotu modlitewnego do Boga: „wieczorem u Mariosi czytamy i komentujemy na podstawie czterech ewangelistów Zmartwychwstanie Chrystusa: cuda dokonane po męce. To z pięknych momentów dnia najpiękniejszy. Jakże aktualna jest ta święta księga Pisma dla nas! Zdaje się, że to św. Łukasz do nas mówi: A tym, którzy uwierzą, takie znaki towarzyszyć będą... Czyliż to nie my -nowi Chrystusowi apostołowie, którzy do dusz uczymy się przemawiać właściwą dla każdej mową? Czyliż nie przekonujemy się namacalnie, że nie mogą nas zmóc klęski, które ludzi małej wiary powalają złamanych? O słodka pociecho miłości Chrystusowej! Tysiące lat nie ujęły nic tym słowom, żyją dla nas tak, jakby je Chrystus do nas wyłącznie kierował”.
Inne próbki rozważań na kartach notatnika („rozważam to jedno z częściej wracających słów”) odnajdziemy w zapiskach, gdy np. Natalia podczas spaceru śladami swych przechadzek z Jankiem zanosi Bogu swą wciąż żywą tęsknotę za ukochanym i rozmyśla o ofiarach, jakich oczekuje od nas Bóg: „żąda On wręcz właśnie tego, co ukochaliśmy nade wszystko, ale gubiąc dla Niego duszę własną odnajdujemy w nim oczyszczoną i mocną. Wspomnienia dają mi dziś poczucie mocy i utwierdzają mię w wierze, że nigdy w niedoli nie jesteśmy sami, bo zawsze podtrzymuje nasz krzyż ten, który pod swoim udręczony upadał”. Przy łóżku umierającego ojca tak rozważała śmierć Chrystusa na krzyżu: „jakiej wielkości dał dowód Chrystus na krzyżu, gdy w chwilach całkowicie wyzbytych nadziei życia, w chwilach konania, chciał jeszcze myśleć o tych, którzy go krzyżowali (Przebacz im Ojcze, bo nie wiedzą co czynią!), o tych, którzy wespół z nim cierpieli krzyż (dziś jeszcze będziesz ze mną w raju!) i o tych, co pod krzyżem stali!” I wyciągała wnioski na temat znaczenia człowieczeństwa Syna Bożego. Rozmyślania pod wpływem usłyszanej w radio w marcu 1938 r. Wielkiej Improwizacji,narzuciły jej wyobrażenie przyszłości: „jakby plastycznie widzę rok 1944: Słowiańszczyzna wypowiada światu swoje credo dziejowe. Nie podbój, nie grabież, ale współżycie na zasadach odnowionego chrześcijaństwa, katolickiej polityki. Przedmurze chrześci-jaństwa załamało pogaństwo zachodu i wschodu. Polak na stolicy Piotrowej! […] i rozmyślam: skąd mi się wzięła ta natarczywa wizja? Czy to egzaltacja, czy przeczucie? Ale to było takie gwałtowne przeżycie, tak ode mnie niezależne!” Zresztą wtrąćmy trybem dygresji -pewność co do niektórych faktów z przyszłości, obmodlonych osób zdobywała parokrotnie, o czym wiemy również dzięki świadectwom osób bliskich i przyjaciół, a także miała dar rozpoznawania ludzi w stanie łaski uświęcającej, co wyznała z właściwą sobie ostrożnością wyrażoną humorystycznym dystansem (zob. we wspomnieniu Marii Woyczyńskiej w wyborze pism i świadectw o bł. Natalii pt. Przeciw barbarzyństwu. Kraków 2003).
Drugi sposób kreowania i podtrzymywania modlitewnej łączności z Bogiem to akty strzeliste, przy czym widać tu dobrze, że nie są one dla Natalii jedynie przejawem jednostronnie ludzkiego wysiłku. Rekolekcje odprawiane 29 VIII 1939 r. u Serafitek uświadamiają jej, że już dziesięć lat wcześniej zaczęła się tak modlić: „akty strzeliste są krótkie, rozmaite, łatwe i mają właściwości prochu strzelniczego w chwilach depresji, szarości; są jakby zawsze immanentnym w człowieku ładunkiem Bożym. A ulubiony, najmilszy, najchętniej przez nas samych utworzony akt, zwany słusznie małą tajemnicą, bo o nim wie tylko odmawiający i Bóg, ten akt strzelisty jest specjalnie miły Bogu, odświeża nam inne modlitwy, jest jak umówiony znak między miłującymi się wzajem. […] ta wyłącznie moja modlitwa, moja mała tajemnica, składa się właśnie nie z czego innego, tylko z kilku aktów strzelistych. Dziś dopiero mogę zrozumieć, dlaczego prześladowała mnie wprost, dniem i nocą, przy pracy, wypoczynku i posiłku, dlaczego przywarła do moich ust tak, że zaczęłam się obawiać, czy nie stała mi się chlebem powszedniejszym niż najpiękniejsza z modlitw całego świata: Ojcze nasz. Ale tak się właśnie działo z woli Bożej. Bóg chciał ode mnie ciągle moich własnych aktów strzelistych. Modlitwa własna powstaje z natchnienia Ducha św., jak twierdzą Ojcowie Kościoła. Miłe Mu były te akty i chciał, bym powoli, z latami dojrzewała do zrozumienia tego, co spontanicznie ongiś, przed laty we mnie wybuchło i co zapisałam w naszym wspólnym [z Jankiem] modlitewniku”.
Natalia tę małą tajemnicę i jej rozwój prezentuje w zapiskach analitycznie zdanie po zdaniu. Większość modlitw tego typu (z racji naturalnego niedowerbalizowania emocji podnoszonych ku Bogu) nie ma jednak szans być zapisana; ledwie bywają wzmiankowane szkicowo: „modliłam się po swojemu, najczęściej strzelistymi, krótkimi, doraźnymi aktami uwielbienia, że słońce świeci, że strumień koło domu szumi, że drzewa szeleszczą zielenią, że ziemia rodzi, chociaż wojna wkoło szaleje, że najpiękniejszą świątynią Bożą jest ludzkie serce, że wysiedleńcy okazują innym przykładny hart ducha, że każdy ma swoje ubóstwo, ale i każdy ma swoje bogactwo, że buki płoną w górach jesienią, że mogłyśmy robić śliczne wycieczki, słowem, to jedno wielkie dziękczynienie za najróżniejsze wielkie i najmniejsze, że nigdy się w ciągu dnia nie kończyło”.
Doraźne akty modlitewne zdają się kontrastować z modlitwą skupienia. Warto ją wspomagać osobnym organizacyjnym wysiłkiem:„dzień skupienia […] u urszulanek […] Znowu jestem wewnętrznie odświeżona. Dużo dobrego zawdzięczam tym chwilom modlitewnego skupienia. Choć dochodziłyśmy na nauki z domu, jednak przestrzegałyśmy skrupulatnie obowiązkowego milczenia. Było to dla nas raczej łatwością niż przymusem. Dyscyplina życia wewnętrznego, do jakiej jesteśmy przyzwyczajone, robi swoje. Zorganizowano te ćwiczenia duchowne umiejętnie. Nie było żadnego przeładowania. Prostota wysiłku wewnętrznego. […] Ktoś postronny, kto słyszałby, że co kilka miesięcy (w Poznaniu tak było co miesiąc) rezerwuję sobie dzień skupienia, pomyślałby może: po co ta strata czasu? Gdyby tak zwany świat umiał ocenić, jak właśnie dla aktywności człowieczej takie dni są potrzebne i cenne! Nie ma w Kościele katolickim wartoś-ciowszego czynu bez zdrowej ascezy, nie ma pełni, bez mocnego, szczelnego dna. Dni skupienia to mój kosmiczny oddech, rzutowanie duszy ze skończoności w nieskończoność, to najcudniejsza podróż z małego miasteczka codziennego kieratu w bezbrzeże oceanicznych horyzontów. Bliskie mi są godziny rozmów z ciekawymi, mądrymi ludźmi, czymże więc są dopiero dla mnie te godziny spokojnych, przyjacielsko-serdecznych rozmów moich z Panem, gdy wiem, że nie przeszkodzi mi nikt i nic w tym dialogu Bożej miłości. […] ta cisza daje duszy rękojmię, że z dala od zgiełku pyszałkowatej reklamy i szumu ludzkiej pochwalnej obłudy słyszy dobrze Boży głos i w skomplikowanej orkiestrze świata taką gra melodię, jaką dla jej instrumentu Boża przeznaczyła partytura. W ważnych momentach życia, jak tuż przed wyjazdem do Hanoweru, potrzeba przygotowania wewnętrznego w skupieniu okazuje się jeszcze bardziej dojmująca: dziś pragnę nade wszystko kilku dni całkowitego odosobnienia od wszelkiego gwaru, trzeba mi wsłuchać się czujnie w głos wnętrza, abym szła drogą Pańską nie swoją. Podobnie odejścia od zgiełku codzienności wymaga adoracja”.Natalia nazwie ją miłosną, zgodnie z jej istotą, skoro wypełnia ją dziękczynienie i uwielbienie. Adoracja parogodzinna, często nocna, mogła się odbywać np. w kaplicy u urszulanek: „Z jakąż radością szłam wieczorem na te godziny rozmowy z Umiłowanym! Tyle wdzięczności śpiewa we mnie, że mi ta łaska została przydana. Byłam przy Sercu Bożym w imieniu wszystkich moich najbliższych. […] Ta adoracja jednak moja była tylko w drobnej cząstce wyrazem uczuć o charakterze osobisto-rodzinnym. Pamiętam zawsze i o takiej wdzięczności wobec Pana mego, ale nade wszystko, gdy nadarzają się godziny sposobnej ciszy, wielbię Go za miłość dla całego świata, wielbię za to właśnie, że jest Miłością. Każdym oddechem pragnę dziękować Mistrzowi memu za to, że dał mi dar niesłychanie łatwej modlitwy myślnej, dar wczuwania się każdej chwili życia w Jego obecność w sercu moim, dar modlitwy przede wszystkim wielbiącej. Owszem, przepraszam najserdeczniej, jak umiem, proszę najpokorniej, jak mogę się na to zdobyć, dziękuję najgoręcej, jak może to wyrazić moje nieudolne wobec Bóstwa słowo, ale nade wszystko i przede wszystkim wielbię, wielbię, wielbię żarliwie. Tego się nie da wyrazić żadnym słowem. Ale również dom okazać się mógł równie dobrym miejscem do zorganizowania małej wspólnoty modlitewnej: odprawiłyśmy krótką myślną adorację jako podziękowanie za specjalne łaski, któreśmy w naszych nieszczęściach otrzymali. Nie chciałyśmy się modlić z książki, i każda modliła się swoimi słowami po cichu, bo nie umiem swoimi słowami modlić się głośno, nawet przy [siostrze] Zośce. Była to więc modlitwa wyłącznie wielbiąca i dziękczynna. Dziękowałam Bogu za to, że w chwili wysiedlenia byliśmy mocni i cisi. […] Dziękowałam za dobrą i cichą śmierć Tatusia, za łaski otrzymane w Mszanie, za wszystko o nas zahartowało w walce ze złem i zbliżyło jeszcze więcej do Boga. Takie uwielbienie Trójcy św. niosę zawsze przez ręce Matki Najświętszej i proszę wszystkie duchy czyste, Anioła Stróża, patronkę moją i wszystkich świętych oraz dusze zmarłych, aby one dopowiedziały Bogu w moim imieniu to, o czym w mojej niedoskonałości zapomniałam, aby one przydały tej modlitwie taki żar, jaki by moją duszę ogarnął, gdyby mogła kontemplować Boga twarzą w twarz. Każda modlitwa człowiecza jest niedoskonała, bo jakże może mówić człowieczeństwo z Bóstwem? Ale Bóg chce, abyśmy naszą pokorę doświadczali nawet w modlitwie, abyśmy się modlili, jak umiemy, i tę nieudolność wspiera mocą Ducha św. tak, że modlitwa nasza przestaje być wtedy wyłącznie naszą, ma boskie znamię, jest w swojej jedyności w danej chwili niezastąpiona”.
Dynamika życia modlitewnego wyznaczona dążeniem do pełni zmierza do prostoty i milczenia. Słów brak Natalii i dla uwielbienia Boga, i w bólu. Komunikacja pozasłowna nie traci jednak intensywności, łączność z Bogiem nie rwie się. Modlitwa milczenia jest już życiem w Bogu: „Gdyby nam wiara nie dawała ciągle mocy swojej, życie stałoby się dla nas wszystkich okrutną igraszką ciemnych mocy. I tęsknota do nicości grobu wzięłaby górę nad życiem. Ale my jesteśmy dziećmi Bożymi. On nami włada, On z nami cierpi, z nami przezwycięża złą codzienność, uczy nas najważniejszej dla dzisiejszej sytuacji umiejętności: cierpliwości, uczy nas contra spem sperare, a w losach osobistych każdego z nas wskazuje, że czuwa nad każdym i nad wszystkimi i że nic się bez Jego świętej woli nie dzieje. W tych trudnych, nieraz okrutnych dniach wojny, staram się o to, aby być jak najbliżej Bożego Serca. Rozmawiam z Nim tak, jak rozmawiałabym z Chrystusem w Nazarecie, ale najczęściej dzieje się, że nie mówię nic, modlę się milczeniem, tylko cichutko obejmuję z Marią krzyż i tak trwam, jakbym była zdruzgotanym świadkiem Jego straszliwej męki. Czyż mogłabym się wtedy zdobyć na słowa? Serce miłujące milczy, gdy cierpi. Ale Mistrz mój kocha moje milczenie. W takich godzinach ciszy rozmawia ze mną najczulej, pociesza, dodaje otuchy, tłumaczy wiele i obiecuje zwycięstwo dobra i prawdy”. A w innym miejscu: „Nawet nie możemy się zdobyć na słowa modlitwy. Nasza bezradność, nasza małość, nicość świadczy za nas przed Bogiem zamiast słów i próśb wypowiedzianych. Przy łożu ciężko chorych uczymy się pokory i wiary w świat ducha”.
Widmo śmierci uczy sztuki życia w Bogu. Natalia niewątpliwie więc wyszła poza poziom szukania Boga w rozmyślaniu. Kontemplacja, czyli wedle św. Teresy Wielkiej modlitwa wewnętrzna, właściwa była Natalii od dziecka. „Później, kiedy byłam w życiu najbardziej nieszczęśliwa i opuszczona […] nie odjął mi Bóg łaski modlitwy i to przede wszystkim modlitwy wewnętrznej. Wołałam tą modlitwą o pomoc tak, jak tonący woła o ratunek. I nadszedł wtedy, kiedy się go najmniej spodziewałam i taki, że mię całkowicie uwolnił od udręczeń, które były ponad moje siły. W tej nocy ciemności Pan był ze mną, ukryty, ale jakże miłosierny. Moją wiarę wynagrodził wspaniałomyślnie, a modlitwy za moich prześladowców przyjął z królewską dobrocią z moich rąk niegodnych. Wiem więc, tak jak i przedtem, że sama z siebie jestem niczym, ale wiem też, czego dawniej nie wiedziałam tak oczywiście, że z pomocą Bożą mogę przeróść siebie”.
Sama daje poznać swe niezwykłe doświadczenia, opisując ów proces rozpoznania i towarzyszące mu zdziwienie: „jak doszłam do przeświadczenia, że mam duchowość mistyczną. Po raz pierwszy uderzyło mię pewne zjawisko z tej dziedziny w czasie lektury Drogi doskonałości św. Teresy.[…] gdy pisze o modlitwie ukojenia, wyraża moje stany duszy. Wtedy spowiednik okazał mi wiele pieczołowitej troskliwości, jakże wdzięczna mu jestem (o. Siwek, młodszy [Władysław]), że nie kierował mnie na żadną z dróg mistycznych, radził mi tylko, aby w tym ogniu wytrwale gorzała, a Pan będzie zawsze we mnie i ukaże mi swoje drogi. […] święta Teresa Wielka stała mi się mistrzynią życia wewnętrznego. Dawniej myślałam, że ta modlitwa wewnętrzna, która od dzieciństwa jest we mnie stanem naturalnym, jest wspólną wszystkim ludziom wierzącym, święta Teresa pouczyła mnie, że tak nie jest, że to jest szczególna łaska Boża, że ten ustawiczny, a cudowny w prostocie i żarliwości dialog duszy z Panem jest łaską wybranych..[…] święta wspomina, że nie oczami ciała, lecz oczami duszy, widywała długi czas Pana po prawej stronie siebie. Zelektryzowała mnie ta uwaga. Tak właśnie bardzo długi czas było ze mną. Rozmawiałam raz o tym z Krysią Polówną i Krysia, już w klasztorze, objaśniła mnie, zresztą mimochodem, że to jest rzadkim zjawiskiem. Ja bowiem znowu myślałam, że to jest stan naturalny każdej duszy w łasce, [a] obdarzonej żywą wyobraźnią. Ale z wiosną tego roku, gdyśmy się wszystkie modliły wspólnie w domu, w pokoju Mariosi, doznałam w czasie tej modlitwy przedziwnego przeżycia. Odczułam coś takiego, jakoby Pan, który stawał dotychczas przy mnie, objął mnie sobą jak namiot. Trwało to niesłychanie krótko, ale dało mi nieopuszczające mnie odtąd przeświadczenie, że jestem całkowicie wszczepiona w Chrystusa, że jak św. Paweł mówi: <<żyję już nie ja, ale żyje w mnie Chrystus>>. Od tej chwili wszystko w moim życiu zaczynam od Niego i na nim kończę. Już nie jestem sobą. On działa we mnie”.
Ważne, że przy takim rozpoznaniu duchowości mistycznej Natalii towarzyszy terezjański realizm życiowy: „Sprawdzianem mistyki jest życie, zwykłe codzienne życie wierzącego z jego zwyczajnymi trudnościami i okazjami do pełnienia aktów zwykłych cnót. Jednak Pawłowa formuła z Listu do Galatów (20: <>) określa nowy sposób egzystencji chrześcijańskiej w owej codzienności, taki model naśladowania Chrystusa, co wynika z uznania miłości i Jego ofiary za wzór, a zatem przynosi radykalny zwrot ku innym, miłość służebną i oddająca się całkowicie dla innych: Bóg mnie dziś wypełnia tak, że nie jestem sama, że idąc przez życie mogę drugim czynić dobrze samą obecnością, samą wolą czynienia dobrze”.
Na tym Natalia nie poprzestanie, bo obce są jej pokusy kwietystycznego pasywizmu, bo chce czynów wyrosłych z ducha modlitwy: „Nie oddzielam modlitwy od życia, pragnę, aby moja codzienność była ustawiczną, pełną żarliwości modlitwą. Sama zaś modlitwa, bez czynu z jej ducha wykwitłego, jest niczym wobec Boga, jest kwietyzmem i tchórzliwą ucieczką przed trudem rzeczywistości”.
Na razie pozostańmy jeszcze na moment przy mistycyzmie. Mistyczna jakość życia modlitewnego okupiona jest oczyszczeniem. I takie doświadczenia nie były obce Natalii, mogła wówczas stwierdzić: „Teraz juz dobrze wiem, gdy cierpię, że nie cierpię nigdy w opuszczeniu. Bo nawet w takich nocach ciemności, o których na przykład mówi św. Jan od Krzyża, Chrystus jest z duszą miłującą go. A nawet śmiem twierdzić, że najbardziej jest z nią wtedy, gdy dusza czuje się opuszczona całkowicie i z wszelkiej pociechy wyzuta”.
Czy poza modlitwą odpocznienia (ukojenia), kontemplacją zapoczątkowaną, Natalia osiągnęła poziom kontemplacji wlanej, tj. modlitwy zjednoczenia, kontemplacji doskonałej? Niezależnie od siebie pozytywną intuicję na ten temat wyrazili ks. prof. E. Weron i siostra Krystyna Pol, komentując fakt odbywania przez skatowaną podczas przesłuchania Natalię adoracji zanim, wepchnięta czy wrzucona do celi, pozwoliła się współ-więźniarkom położyć. Poza tym wydarzeniem wspominały one, że Natalia modliła się inaczej niż one. Jednym z rysów tej inności, była zdolność do modlitwy za oprawców.
Taką dyspozycję Natalia wypracowywała kilka lat, od początku wojny, która postawiła ostro przed wieloma katolikami problem modlitwy za nieprzyjaciół. W październiku 1939 r.: „Modlę się: Niech z oczu moich na wszystkich ludzi, z którymi choćby przelotnie się stykam, szczególnie zaś na wrogów Ojczyzny mojej, promieniuje Twoja miłość i dobroć. Niech choć przelotnie, a przecież tryumfująco łaska Twoja spłynie na grzeszących, przez pośrednictwo mojej niegodności. Albowiem wielu dziś nie wie, co czyni. A gdyby nie pomoc Twoja, Boże, ból mój byłby nienawiścią i żądzą odwetu. Ale z Tobą modlę się nie o odwet, lecz o tryumf dobra i sprawiedliwości”. Podczas brutalnej eksmisji przez Niemców chce w mieszkaniu, poza porządkiem, pozostawić temu, kto je przejmie, symboliczne piękne jabłko (siostra jej porwie je dla paromiesięcznego bratanka z naturalnym okrzykiem: „Niedoczekanie ich!”).
Wojna bowiem wystawiała na największą próbę poczucie sprawiedliwości: „najwięcej walki muszę staczać ze sobą, aby w moim wołaniu do Boga o sprawiedliwość nie było krzyku nienawiści. Wiem, że jako katoliczka, łaknąca świętości już tu na ziemi, nie dopiero po śmierci, mam obowiązek, jeden z najtrudniejszych, modlenia się nie tylko o sprawiedliwość Bożą, ale i o miłosierdzie, zwłaszcza nad tymi, którzy nie wiedzą, co czynią. W czerwcu 1940 r. serca ściska Polakom ból, gdy obserwują, jak maszerują rozśpiewane oddziały niemieckich żołnierzy. Nie życzę tym ludziom źle, muszą być posłuszni tej woli, która z czasem stać się może bożym igrzyskiem... Nasi wrogowie..., ale też ludzie. Modlą się za nich matki, siostry i dzieci tak, jak my za swoich bliskich i rodaków. Niech więc już nie pomście naszej, ale jeno sprawiedliwości Bożej stanie się zadość. A ci, którzy są tylko pionkami w rękach złych mocy, niech dostąpią raczej miłosierdzia Bożego. Bo Ten, który chce mnie [w Eucharystii] przebóstwić, uczy mię najbardziej wnikliwie poznawać Boga nie tylko w moim własnym sercu, ale także w sercach bliźnich moich, nawet... wrogów”. W konkretnych sytuacjach życiowych wymaga to sublimowania naturalnych odruchów uczuciowych: „Jestem na niego [konduktora ostentacyjnie nieprzyjaznego podróżnym służbisty] wściekła, a przecież nie wolno mi go wyłączyć z łańcucha mojej modlitwy. Może jej więcej niż inni potrzebuje to też nieśmiertelna dusza. Więc i jego polecam mojemu Przyjacielowi”. […]
Ta specjalna misja codziennego, indywidualnego orędownictwa Natalii sięga wieczności: „w życiu przyszłym chciałabym sobie wyprosić tę łaskę u mojego Umiłowanego, by mi pozwolił otaczać przez miłość szczególną opieką dusze trudne spośród żyjących”. Sprzężona jest wyraźnie z postawą misyjno-ewangelizacyjną pozbawioną lęku przed światem, która znalazła dopełnienie w Hanowerze, gdzie dusz trudnych przybyło nagle bardzo wiele, a pozyskiwać je dla Chrystusa trzeba było nie tylko modlitwą.
Spośród sakramentów na wyróżnienie jako środek łączności Natalii z Chrystusem zasługuje Eucharystia, przeżywana w kontekście mszy świętej, w liturgicznej oprawie modlitewnej (pominę tu jej wymiar eklezjalny, wspólnotowy, nie tak wyraziście formułowany wówczas, jak po soborze watykańskim II). Z ducha pobożności liturgicznej (właśnie w dwudziestoleciu odnowionej przez popularyzację mszału dla świeckich dla zaangażowania laikatu, inteligencji zwłaszcza, czego promotorami byli i ks. żychliński i ks. Korniłowicz w msze recytowane) wywodzi się postawa uwielbienia dominująca w modlitwie Natalii (Serce śpiewa Panu): „Bywa ze mną nieraz tak, że serce moje nie może wytrzymać naporu radosnego wzruszenia Panie, mówię, jak to dobrze, że ukryłeś się przede mną pod postacią chleba! Gdybyś mi się jawił twarzą w twarz, musiałabym umrzeć”. To postawa dziękczynienia za wszystko: „od piękna natury po cierpienie. Gdy rodzina ocaleje we wrześniu 1939 r. pośród bombardowań Jest za co dziękować Najwyższemu! Bywa też najpiękniejszym doznaniem, już pozasłownym: Gdy serce śpiewa hymn dziękczynienia, żadne słowo mu nie dorówna”.
Modlitwy Natalii werbalizują się dzięki kulturze liturgicznej: „Czerpałam więc szczególną otuchę z modlitw mszalnych tego dnia. Modlitwy Kościoła tym są wiekuiście żywe, że przemawiają do naszych serc sobie tylko właściwa mową, gdy się w nie wsłuchać z miłością, każde serce spragnione znajdzie w nich prawdziwy i najwłaściwszy pokarm dla siebie”. Dodajmy, że cytatami z mszału usiane są zapiski pamiętnikarskie (np. „Graduał Mszy św. tej niedzieli wydał mi się tak znamienny, że mi wystarczył za wszystkie inne modlitwy”). W konsekwencji biblijne oczytanie Tułasiewiczówny kształtowane było w znacznej mierze przez mszał. Znajomość kanonu mszy na pamięć leżała obowiązkowo u podstaw jej pracy apostolskiej w Hanowerze, gdzie w przewodniczyć musiała mszom obozowym z komunią św. duchową; a jakże przydawała się w więzieniu i obozie koncentracyjnym!
Abstrahując od tych ekstremalnych warunków i samej znajomości kanonu mszalnego, wróćmy do istoty eucharystycznej pobożności Natalii. Szczególnie godny podkreślenia jest bowiem fakt, że chodzi tu bynajmniej nie o obowiązującą wedle nakazów kościelnych mszę niedzielną i komunię wielkanocną, ale ideę i praktykę, która była jeszcze wciąż w tamtych czasach dla większości wierzących nowością: codziennej komunii św.! Już 1934 roku, jako młoda nauczycielka, Natalia omawiała w imieniu grona pedagog-gicznego na zebraniu z rodzicami w referacie o współpracy domu ze szkołą m.in. kwestię I spowiedzi i komunii dzieci w klasie III: „Wydaje się nam, że dom nie ma słusznych podstaw do obaw o to, czy przystąpienie do tych sakramentów będzie dla dziecka istotnym dobrem. [...] Takie podejście do rzeczy byłoby niezgodne z istotą obu sakramentów, które mają służyć każdemu do pokonywania zła na korzyść ustawicznego postępu duchowego. [...] Rodzice hołdują niekiedy bezkrytycznie tradycji, w której sami zostali wychowani. Dawniej przystępowało się do I. Komunii świętej dość późno, a o codziennej komunii św. w ogóle mowy nie było. Pamiętajmy jednak, że czasy powojenne są pod tym względem czasami przełomu niezwykle ważnego dla chrześcijaństwa. Któż z myślących katolików nie powita z zapałem akcji świeckiego apostolstwa, na które kładzie się obecnie w naszym Kościele tak wieli nacisk? [...] Rozum obracać się tu będzie zawsze w granicach ciasnych, prostota i światło nadprzyrodzone łaski Bożej dopełniają [rozumienie] tego, o co kusilibyśmy się daremnie własnymi siłami. Spowiedź i komunia św. naszych dzieci w klasie trzeciej jest zgodna z pulsem dzisiejszego dnia Kościoła, a jako taka zasługuje na poparcie, wynikające z przemyślenia ducha dzisiejszego katolicyzmu”. Zauważmy, że wątek nierozdzielności modlitwy i życia, miłości i apostolstwa powraca i będzie powracać w wypowiedziach Natalii, uzasadniając centralną pozycję modlitwy w autentycznym życiu chrześcijańskim. Gdy to tylko możliwe, Natalia (od młodości) pilnuje codziennej mszy św. i komunii św. (Jeśli nie może z powodu obowiązków uczestniczyć w jedynej mszy św., jak będzie w Kalinie, uzyskuje zgodę proboszcza na przyjmowanie komunii). „To jest mój oddech świata, dlatego nic mi go zastąpić nie może. Gdy z powodu deszczu ulewnego wczoraj nie poszłam do kościoła, czułam się zubożona wydało mi się, jakbym była jednym z członków jakiejś mistycznej, wszechświatowej orkiestry i oto przestałam grać, gdy cały zespół dźwiga melodię wzwyż,na pozór nic, któżby zauważył brak jednego instrumentu w zespole ogólnym, ale przecież On, Dyrygent wszechświatowej symfonii czuwa i brak najmniejszego z instrumentów nie jest Mu obojętny. Daje znak wszystkim, wszystkich wzywa. Uczy pokory szczególnej, pokory opartej na przeświadczeniu, że w zespole tej gigantycznej orkiestry wielkość polega na posłuszeństwie wezwaniu, a każdy z wezwanych jest cząstką niezastąpioną. Natalia przekonuje jakością swego życia, nie tylko cytowanymi wyznaniami, że nikt nie rozumie, komu obca jest idea codziennej komunii św., jak pokrzepiającą jest moc zjednoczenia z Chrystusem w Eucharystii, jakim darzy spokojem i jaką poświatą słoneczną wypełnia wnętrze”. Dlatego nie dziwi, że zjednywała sobie ludzi zauważalną promiennością. „Ten spokój nie jest ze mnie, o nie. On to, Najdroższy Przyjaciel mój, wspiera mnie [w] każdy dzień swoją siłą. Nie oszczędza mi cierpień, tylko wyraźnie i dotykalnie jakby, daje mi w komunii św. moc znoszenia tego, co dzień z sobą niesie”. Dlatego Natalię zachwyca w książce ks. K. Michalskiego wysunięcie na plan pierwszy w pracy nad człowiekiem kultu Najświętszego Sakramentu, jak niegdyś zadziwiał ją jego brak w pedagogice Foerstera (gdy nie wiedziała jeszcze, że był on protestantem). Zachwyt ten wynika z przekonania, że tylko ta miłość wszystko może w nas. W efekcie rejestruje wciąż postęp: „Codzienne komunie święte sprawiły, że przybyło mi odwagi i ciszy wewnętrznej”. Owocne przeżywanie sakramentu jest jednak również sprawą czujności (by ominąć zagrożenie, rutyną) i świadomego wysiłku modlitewnej koncentracji, dowód znajdujemy w sytuacji, gdy łóżku umierającego ojca Natalia usłyszała w odpowiedzi na swe błagalne modlitwy: „żyć będzie”(rzeczywiście przyszła kilkudniowa poprawa). Wówczas jednak, jak wspomina: „Bałam się, czy nie uległam złudzeniu, czy własnego życzenia nie biorę za odpowiedź Jezusową. Ale przecież ascetyka współczesna doradza, aby po komunii św. dozwolić mówić Chrystusowi do nas, a nie rozpraszać siebie, nie przeoczać najpiękniejszego momentu, nie wykorzystywać na słowa, którymi chcemy Boga uczłowieczyć, zamiast przebóstwić siebie...”Zauważyć może warto, że Natalia kilkakrotnie posłuży się tym słowem, zamiast tradycyjnie pisać o uświęceniu. Przywołuje ona ideę Ojców Wschodu (Ireneusza, Klemensa Aleksandryjskiego i Atanazego) mocno zaniedbaną w teologii Zachodu i zapomnianą w duchowości zachodniej. Dziś coraz śmielej, choć jeszcze nie powszechnie, wraca się do tego terminu, który zakłada przyjęcie od św. Pawła trychotomicznego opisu człowieka: stworzone na obraz i podobieństwo Boże ciało (soma) i dusza (psyche) przenika Pneuma -Duch, który bierze je w posiadanie, oczyszcza, odradza, przemienia, uświęca. Dopiero człowiek napełniony Duchem świętym jest w pełni człowiekiem. Jej refleksja zmierza jednak od wymiaru ontologicznego i konsekwencji egzystencjalno-moralnych przebóstwiającego działania Ducha św. (człowiek duchowy jest nowym stworzeniem) ku misjologicznym: „przebóstwić chciałabym codzienność. Wiem z całą oczywistością, że wszystkie bolesne rany, które wokół widzę, znalazłyby ukojenie w przebóstwieniu ludzkiego życia. Tylko człowiek lęka się tego odpowiedzialnego procesu, oszukuje się, woli cierpieć” -pisała i dlatego kwintesencję swego programu apostolskiego ujęła takim sformułowaniem: „Być w życiu dla Chrystusa, życie przetwarzać, życie zwyciężać dla Niego nie ucieczką od życia, ale przebóstwieniem codzienności, oto hasło naszych czasów!”
Okazuje się, że niewątpliwy chrystocentryzm duchowości Natalii (co oznacza, że podstawę egzystencjalną o charakterze podmiotowym, znajduje się w Chrystusie, który jest punktem centralnym całej rzeczywistości świata rozumnego) winniśmy uzupełnić jednak o aspekty pneumatologiczne.
„Duch święty zdaje się w ogóle pozostawać na uboczu pobożności chrześcijańskiej na to, że za mało modlimy się do Ducha świętego”,zwracała Natalia kiedyś uwagę swym siostrom. Bodaj z okazji rekolekcji o. Woronieckiego o trzeciej osobie Trójcy świętej odnotowała: „Od bardzo dawnych lat żywię szczególne nabożeństwo do Ducha św.”, w co łatwo uwierzyć czytając uwagi Natalii o roli Ducha -inspiratora modlitwy. Konsekwentnie zauważyć się godzi, że Natalia nie traci także odniesienia do Boga Ojca (odnajdywanego nie tylko w pojęciu Opatrzności czy woli Bożej, od której wszystko uzależnia i której wszystko podporządkowuje). Uzmysławiają to wyrazy dziecięcej wprost ufności (kiedy indziej nawet dziecięcej poufałości), która przecież zakłada istnienie obustronnych relacji pomiędzy dzieckiem i ojcem. Odnajdziemy oczywiście w zapiskach momenty aktualizujące tę relację: „Chłonąc okoliczne piękno radosnymi oczami, modliłam się z całej duszy zachwytem do Boga. Jakże w takich chwilach wielbię Stwórcę, Ojca naszego, którego przywykliśmy się lękać, ale nie umiemy przemożnie, dziecięco i dziękczynnie kochać. To punkt wyjścia, by dostrzec w innych momentach: Taki jest przecież ojcowski w dobroci swojej miłosnej dla mnie. Wiódł mię jak dziecko za rękę i dlatego przebyłam tę trudną, nad moje siły trudną drogę”. […]
„Jestem woluntarystką, dlatego mam taki rozpęd życiowy. A Jezus kocha takie moje ambicje i chcenia. Z tym właśnie przeświadczeniem formułuje sobie wielkie ambicje duchowe, nie popadając jednak w złudzenia co do siebie: Do tylu spraw nie dorastam, do tylu kwestii mam niejednokrotnie niewłaściwe podejście, mimo najlepszej woli, jedno to miłować Boga i bliźniego w Nim chciałabym robić cudownie, wspaniale, po prostu bezkonkurencyjnie, jak to się w świecie określa”. „I wiem - powtórzy z pełnym przekonaniem - że Pan mój i Boski Przyjaciel miłuje takie duchowe ambicje, da mi tę pełnię miłości, o którą tak ufnie jak dziecko proszę”. Powierza się z całkowitą ufnością Bogu: „Jestem mała, On zawsze, gdy pragnę tego, gotów uczynić mię wielką, jestem nikła i drobna, On uczynić mię może mocarną, jestem nieładna, On uczynić mnie może pięknością, jestem popędliwa, On uczynić mię może uosobieniem słodyczy. Cóż za horyzonty! I mogłabym się wahać? Musiałabym nie być sobą!”[…]
Dążenie do wykroczenia ponad przeciętność jest u niej z intencji i co do treści szlachetne: dotyczy bowiem realizacji największego przykazania Nowego Testamentu. Toteż nie wstydzi się do niego przyznawać, zostało przecież wysubli-mowane ze świeckich aspiracji i ambicji, stanowiąc teraz wyłącznie źródło jej dynamizmu duchowego, a jest także świadomie moderowane w duchu pokory. Postawa pokory jest jednym z częściej i stale, do końca powracającym tematem zapisków. W modlitwie prosi Tułasiewiczówna dla siebie przede wszystkim o łaskę pokory, bo moja wrodzona popędliwość, wada główna, z którą od lat pod umiejętnym kierownictwem duchowym walczę, w braku należytej pokory ma źródło. Pokora musi być więc wędzidłem czupurnego temperamentu, ale i tarczą przed pokusą pychy: „Nazywają mnie niekiedy zdarzeniem Opatrzności […] Jestem jednym z tych kamieni, które Bóg rzuca na szaniec. Doświadcza mię to przede wszystkim w pokorze. Jeśli grzeję i świecę tym tylko, że w duszy mojej, jak w pryzmacie, załamuje się światło doskonałości, choć je odbijam jakże nieudolnie, czymże jest światłość sama i Moc, która mię ramieniem wspiera? Jest tylko jedyna droga, którą się zbliżam ku tej tajemnicy -to miłość”. I w podobnym ustępie:„Dochodziły do mnie w ostatnich czasach echami takie lapidarne skróty mojej charakterystyki, jak: perła, orzeł. Pokora jest prawdą - powiedziała św. Teresa od Jezusa. Gdy mi Chrystus dał do ręki bukiet róż, czyż mogę twierdzić dla pseudopokory, że to pokrzywy? Prostota prawdy każe mi natomiast, gdy słyszę takie pochwały, modlić się do Boga tymi mnie więcej słowy prostymi: Chryste, przez którego najpełniej uwielbić mogę całą Trójcę świętą, jakże Ci dziękuję, że wolno mi stylowo zaprezentować Ciebie, co żyjesz w sercu moim. Jakże musiałbyś być zmartwiony, gdyby o mnie powiadano na przykład: gęś, kura domestica! Oddaję Ci całą radość takich określeń jak perła i orzeł, oddaję Ci ich splendor, blask. Twoje są, nie moje. Moim może być tylko bezowocny trud, nieudolność, to wszystko, co razić może ludzi subtelnego wnętrza. Z tego i tylko z tego, według nauki św. Pawła, chlubić mi się wolno. Cała reszta? Odbijam światło, jak księżyc odbija światło słońca, wchłaniam słońce, jak kwiaty, które bez niego istnieć nie mogą. Niech wszystko, co we mnie cieszy serce człowiecze, Ciebie wielbi i do rozszerzenia Twojej chwały służy. Ty, Boże, jesteś taką miłością moją, która w sobie zawiera wszystko. Wiem, że miłuję Cię niedoskonale, bo jestem niedoskonałością samą, ale wiem też, że nie ma na świecie żadnej istoty, którą miłowałbym więcej od Ciebie”. […]
Rozmachem ambicji swych Natalia sięgała poza grób, w wieczność: „nie tylko sama chcę być świętą, ale pragnę świętości dla tysięcy, tysięcy dusz: dla moich najbliższych, […] dla przeciwników i wrogów […]. Pragnę nieprawdopodobnych prawdopodobieństw! I nie będzie tego, zaiste nie będzie, bym do nieba miała wchodzić sama. Chcę tam wwieść cały zastęp dusz czyśćcowych, a potem, po mojej śmierci, falangi tych, co po mnie umierać będą. Mam tego rodzaju temperament życiowy, że powiadam sobie zawsze: wszystko, albo nic! Jestem gwałtownikiem zdobywającym niebo dla siebie i drugich. Nie spocznę nigdy. Bo przecież duch nie zna zmęczenia. A współpracować z Bogiem przez całą wieczność dla Jego chwały, to dopiero rozkosz nad rozkosze. Zdawać by się mogło, że powstaje sprzeczność, gdy kontrastują z tym słowa wyznania uderzającego lapidarnością Niczym jestem sama z siebie i mocniej jestem wielkie nic. Tyle, że nie ma w tych formułach fałszu egzaltacji, a rządzi nimi po prostu realizm konfrontacji w perspektywie metafizycznej i duchowej nikczemnego prochu z sacrum”.
Optymizm Natalii zasadza się na przekonaniu, iż wielkość […] opiera się na fundamencie małości. „Wobec tego wszystkiego zrozumiałe, że przyznaje: błędy pchają mnie w ramiona Boże”. […]
„Miejsce dla ascezy? Zawsze i wszędzie! Bo Chrystus nakazał umartwiać się w ciszy, a w okresie umartwień ciała nakazał nam zewnętrzny ład, że nie powiem: staranne piękno. Cenię i kocham zgrzebny habit Brata Alberta, ale równie bliski jest mi święty w smokingu i święta w sukni balowej lub sportowym kostiumie. Odrzucę każde takie umartwienie, które by mię zawracało z wyznaczonej mi przez Opatrzność drogi. Nie wyrzekam się zatem turystyki, teatru, kina, książek, studiów ustawicznych, dyskusyj, koncertów, wystaw obrazów, podróży. Tylko tam, gdzie by tego wymagała doraźnie czynna miłość bliźniego, tylko tam ograniczę te moje radości. Uczynię tak dlatego, ponieważ jestem najgłębiej przeświadczona, że dobry chrześcijanin ma nie tylko obowiązek cierpieć, i to przykładniecierpieć, ale ma także równorzędny obowiązek przykładnie się radować w takim właśnie zakresie radości, jaki Bóg dla niego przewidział. To mi się wydaje godnym umartwienia, by do każdego człowieka podchodzić jak do bliźniego, wobec którego mam bynajmniej nie łatwy obowiązek miłości. Wszystko jedno, czy ten człowiek odświeży mię intelektualnie, czy nie, czy mnie zmęczy, czy nie, czy mi się wyda ciekawy, czy nie. W jakimś sensie skuteczność takiego programu ascezy zapewnia wyraziście zarysowywana na drugim niejako skrzydle oczyszczająca szkoła cierpienia”. […]
Z pewnej perspektywy czasowej Natalia postrzega, że cierpienie należy do swoistej Bożej pedagogii: „Wiódł mię ku sobie od zarania życia, a gdy nie umiałam odgadnąć nieraz Jego woli, twardą ręką wychowywał mię dla swoich celów. Nie szczędził mi też od zarania życia bólu, cierpień, łez i wy-rzeczeń. Ale właśnie za to błogosławię Go dzisiaj każdym oddechem. Niech będzie uwielbiony za twardą szkołę życiową, na którą mię powołał. Tylko poprzez krzyż stać się mogłam pieszczochą Bożą […] Pan mój wie, że miłuję Go za wszystko, czego ode mnie zechce, nie wyłączając życia. Boże pouczenie trzeba umieć dostrzec i w mniejszej skali: śmierć stryja jednym zamachem stworzyła sytuację rodzinną, nad której zaistnieniem nadaremnie długo pracowałam. I korzę się przed tą pedagogią Bożą. Pouczyła mnie o mojej nicości, a równo-cześnie nagrodziła moją ufność w pomoc Najwyższego”.
Warunkiem podstawowym skorzystania z owego Boskiego zamysłu wychowawczego jest otwarcie się, żeby, jak u Natalii, każde cierpienie otwierało duszę na zrozumienie woli Bożej w stosunku do moich osobistych pragnień. Po drugie niezbędna jest wielka cierpliwość: Bóg nam co chwilę prawie pokazuje, że czuwa nad nami i miłuje nas, choć wychowuje nas sobie dla nieba cierpieniem. „Jestem cierpliwa, bo wiem, że Bóg wiarę moją chce poddać ogniowej próbie”. Ten motyw powraca kilkakrotnie:„ostatnie wielkie zmartwienia przekonały mię i nas wszystkich o tym jeszcze raz, że Bóg zsyłając utrapienia, zsyła też przedziwne łaski kojące, a chce nas doświadczać, aby wypróbować naszą wierność nie tylko w dniach pogody, ale i w godzinach burzy”. Takie próby hartują i przygotowują na tę ostateczną: „dziękuję Ci, że mnie doświadczasz cierpieniami fizycznymi i moralnymi. Chcesz wypróbować wiarę moją. Kochasz całkowite ofiary. Niech Ci będzie miła danina moja i nasza”. Wobec Boskiego Pedagoga przyjmuje postawę ucznia: „Uczę się coraz pełniej chcieć tego, czego On pragnie dla mnie”.
http://awt.poznan.prv.pl/ntulasiewicz.html